„Przymnóż nam wiary”

Skąd się bierze w nas wiara? Jak możemy stać się ludźmi wierzącymi?

Skoro wiemy już, że stan wiary jest rzeczą cenną i pożądaną, to warto również zastanowić się jak można ją zdobyć. Jak stać się „człowiekiem wiary”. Może czasem spotykamy ludzi, którzy mówią, że bardzo chcieliby uwierzyć, chcieliby być bliżej Boga, ale w ich przekonaniu droga wiary jest dla nich niedostępna, a Bóg zbyt odległy by byli w stanie Mu zaufać… Może ktoś z nas też usłyszał w swoim życiu słowa: „zazdroszczę ci twojej wiary”… Czy jesteśmy w stanie coś poradzić takim ludziom? Czy jesteśmy w stanie im jakoś pomóc?

Oczywiście wszyscy znamy słowa Pana Jezusa o „pociągnięciu” przez Ojca i nie ma wątpliwości, że to Bóg daje Swoją łaskę poprzez okazanie nam zainteresowania i stwarza warunki do poznania Go: „Nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który mnie posłał, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.”(Jan. 6:44)

Jednak ten werset nie może być dla nas zachętą do nic nie robienia i biernego oczekiwania na Boże działanie – podobnie jak oczekiwał prorok Jonasz na zniszczenie Niniwy. Bo Bóg może pociągać do Siebie rożnymi drogami, różnymi metodami i różnymi narzędziami, którymi czasem możemy stać się i my, o ile oczywiście nie zmarnujemy przywileju służenia.

Czasem Bóg rozbudza w człowieku miłość do siebie rzucając go na kolana i stawiając w sytuacji, z której nie ma wyjścia ludzkimi siłami… A czasem stawia na jego drodze innego człowieka, który może do niego mówić, ale może też „świecić” pokazując piękno i prawdziwość relacji z Bogiem oraz niezmienność, ponadczasowość zasad pokazanych w Jego Słowie… Nie wiemy nigdy kto jest dla Boga kimś ważnym, a kto być może nigdy nie wejdzie na drogę wiary. Nie znamy ludzkich serc, nie potrafimy przewidzieć wielu rzeczy. Jeśli sami jesteśmy już po stronie wiary, nie powinniśmy marnować żadnej okazji, bo mamy być „ambasadorami” Boga którzy niestrudzenie będą dbać „…abyście rozgłaszali cnoty tego, który was powołał z ciemności do cudownej swojej światłości” (BW) – 1 Piotra 2:9. Bo tak się składa, że to nie my decydujemy o niczyim nawróceniu ani tym bardziej o zbawieniu. Jest jednak pewne, że Bóg daje szansę, nie przekreśla nikogo, tak jak nie został przekreślony przez Jezusa pokutujący łotr na krzyżu… Jest też najzupełniej pewne, że: „…Bóg to według upodobania sprawia w was i chcenie i wykonanie.” (Filip. 2:13)

Boże drogi nie są ludzkimi drogami i jeśli nawet ktoś nam dziś mówi, że nie jest w stanie zaufać Bogu, zawsze powinniśmy traktować to jako stan „chwilowy” bo Bóg ma moc zmienić wszystko i odwrócić nasz system wartości do góry nogami… Tak, jak miało to miejsce na przykład w przypadku Saula z Tarsu. Tak, jak miało to miejsce w przypadku wielu ludzi, którzy uwierzyli i nawrócili się przyjmując oczekiwania Boże jako styl swojego życia. Może też tak samo było z nami, gdy pewnego dnia powiedzieliśmy Panu Bogu: „Tak wierzę Panie, chcę być Twoim dzieckiem i nie widzę dla siebie innej drogi w życiu!”

Gdybyśmy mieli poszukiwać początku, prekursora drogi wiary, gdybyśmy chcieli sięgnąć do „korzeni” drogi bezgranicznego zaufania i posłuszeństwa Bogu – „wiary wbrew nadziei”, kogo wymienilibyśmy najpierw?

Zawsze zastanawiając się nad wiarą, i jej żywymi przykładami napotykamy postać Abrahama. Właśnie Abraham jest kimś, dla kogo sposobem na życie, „stylem życia” była nie tylko „wiara w Boga”, ale przede wszystkim „uwierzenie Bogu”. Uwierzenie Bogu bez ograniczeń intelektu, uwierzenie bez warunków wstępnych, bez zbędnych pytań… Nikt inny jak właśnie Abraham otrzymał świadectwo, że jest „ojcem wszystkich wierzących”: „I otrzymał znak obrzezania jako pieczęć usprawiedliwienia z wiary, którą miał przed obrzezaniem, aby był ojcem wszystkich wierzących nieobrzezanych i aby im to zostało poczytane za sprawiedliwość,” (Rzym. 4:11)

To właśnie jego, Abrahama, wiary chcielibyśmy naśladować i w naszym życiu… Chcielibyśmy upodobnić się, lub choćby nieco zbliżyć, do tego jak Abraham rozumiał Pana Boga, jak Go czcił, kochał i jak Jemu wierzył…

Wróćmy jednak do pytania: Skąd bierze się wiara? Jak stać się człowiekiem wierzącym? Apostoł Paweł daje bardzo prostą i dziwnie pozbawioną głębi filozofii odpowiedź: „Wiara tedy jest ze słuchania, a słuchanie przez Słowo Chrystusowe.”(Rzym. 10:17)

Musi więc być jakieś źródło – może być to źródło pisane albo ustne jak np. za czasów Apostołów – które przekaże nam informacje o Bogu, o zbawieniu w Jego Synu i o tym że „Bóg nagradza tych, którzy Go szukają” (Hebr. 11:6). Wiara nie weźmie się jednak z niczego, musi być coś co ją zaszczepi, a później musi być nieustannie utwierdzana i podsycana – dlatego tak ważna jest społeczność i czytanie Słowa Bożego. To bardzo prosta zależność i nie powinno nam się wydawać, że można zdobyć wiarę innymi sposobami.

Niezmiernie ważne jest w tym kontekście pytanie: Czy doceniamy czytanie Bożego Słowa, czy znajdujemy na to czas, czy pamiętamy, że jest to posilenie i ratunek dla naszej słabnącej wiary? Możemy mieć pewność, że wielu z nas odpowie na to pytanie twierdząco, ale czy czasami nie jest tak, że nasze chęci i czynione postanowienia są znacznie większe niż ich późniejsza realizacja? Co jest tego konsekwencją? Odpowiedź jest aż nadto prosta, choć bardzo smutna…

Apostoł Paweł napisał do Tymoteusza o tym, że wiara jest swego rodzaju dziedzictwem i skarbem, który może i powinien być przekazywany z pokolenia w pokolenie: „Przywodzę sobie na pamięć nieobłudną wiarę twoją, która była zadomowiona w babce twojej Loidzie i w matce twojej Eunice, a pewien jestem, że i w tobie żyje.” (2 Tym. 1:5)

Nie jest to nic nowego i odkrywczego – jak wiemy, Bóg nakazał Mojżeszowi by cała Tora była odczytywana w Izraelu co 7 lat w Święto Szałasów (5 Moj. 31:11) – a to w jednym ważnym celu: „by nauczyli się bojaźni Pana”. Możemy też powiedzieć inaczej: By nauczyli się wiary w Boga. Podobnie staramy się czynić i my, żeby tą iskrę „nieobłudnej wiary” w naturalny sposób przekazywać z pokolenia w pokolenie. Tak przywołany nakaz Tory, jak i słowa apostoła Pawła pokazują nam jak bardzo jest to ważne i istotne, i wydaje się, że powinniśmy czuć się jeszcze bardziej zachęceni do tego, by troszczyć się o nasze młode pokolenie – o nasze dzieci, których powinniśmy uczyć drogi wiary.

Przedmiotem naszego starania powinno być to, by zaszczepiać im i pokazywać nasz entuzjazm dla Ewangelii i naszą wiarę – oczywiście musimy sami je posiadać i pielęgnować. Poprzez wychowanie w domu, szkółki w zborze, czy też wakacyjne „wyjazdy z Biblią” można i trzeba przekazywać im to, co jest drogie i ważne dla nas – zaszczepiać i „zadomawiać” w nich wiarę. Musimy tak dla siebie samych, jak i dla innych pamiętać, że wiara nie weźmie się z nikąd…

Podziel się