„I nadciągnęli Amalekici, aby walczyć z Izraelem w Refidim.” (2 Mojż. 17:8)
Izrael na drodze do obietnicy Bożej, miał wiele przeszkód i wyzwań. Część tych doświadczeń była sprowokowana przez samych Izraelitów, którzy wielokrotnie występowali przeciw Mojżeszowi, a w konsekwencji przeciw Bogu. Część jednak innych doświadczeń, była zupełnie niezależna od Izraelitów, ponieważ intencja wychodziła od innych ludzi, a nawet narodów. Bez względu na to, o jakich okolicznościach różnych przeciwności Izraela na drodze do Kanaanu będziemy mówić, wszystkie możemy umieścić na wspólnym mianowniku jakim była ufność w Pana Boga. Kiedy wszystko szło gładko i bez problemów, kiedy były spektakularne cuda Boże, wiara Izraelitów rosła i dziękczynienie było na ustach każdego. Ale kiedy okoliczności zewnętrzne przeczyły słowom Mojżesza i „cielesny” Izrael miał podstawy by wątpić w obietnice Boże, to natychmiast, ton słów się zmieniał, a słowa podziękowania ustępowały słowom oskarżeń.
W tych wszystkich doświadczeniach, z perspektywy całej wędrówki, Bóg miał swój cel:
„Zachowaj też w pamięci całą drogę, którą Pan, Bóg twój, prowadził cię przez czterdzieści lat po pustyni, aby cię ukorzyć i doświadczyć, i aby poznać, co jest w twoim sercu, czy będziesz przestrzegał jego przykazań, czy nie.” (5 Mojż. 8:2)
Można zatem przypuszczać, że Bóg pozwalał na te wszystkie trudności, nie tylko aby się one tylko odbyły, ale aby w praktyce zobaczyć ile warte są słowa Izraelitów. Identycznie jest z nami, podróżnikami do duchowego Kanaanu. Na naszej drodze są różnego rodzaju przeciwności, które finalnie doprowadzają do odpowiedzi na dwa pytania: 1/ jak bardzo mi zależy oraz 2/ jak bardzo ufam Panu Bogu. I to właśnie odpowiednie podejście do doświadczeń i problemów powoduje, że nasze charaktery się kształtują, ponieważ ilość doświadczeń jest zależna od tego, ile czasu potrzebujemy by się czegoś nauczyć. Jednemu wystarczy raz, innemu potrzeba 25 lat ciągłych wyzwań. W tym kontekście – odpowiedniego podejścia do problemów – pojawia się bitwa z Amalekitami.
Co złego zrobili Amalekici?
Amalekici spośród wielu okolicznych narodów jakie Izrael spotkał w swej historii zbytnio nie wyróżniali się. Byli – jak wielu – przeciwnikami Izraelitów i chcieli ich zniszczenia. Historia bitwy, którą mamy opisaną w 2 Mojż. 17:8-16 pokazuje jednak, że ich postępowanie wyróżniło się na tle innych okolicznych wrogów, a sposób zwycięstwa tej bitwy również nie należał do „standardowych”. Amalekici wyróżnili się tym, że nie walczyli z wojskiem Izraela, ale skupili się na cywilach i to tych najsłabszych, schorowanych:
„Pamiętaj, co ci uczynił Amalek w czasie drogi, gdy wyszliście z Egiptu, Że stanął ci w drodze i gdy ty byłeś zmęczony i strudzony, wybił wszystkich osłabionych, którzy pozostali w tyle, i nie bał się Boga.” (5 Mojż. 25:17-18)
Taka taktyka wojenna musi mieć swoje podłoże w najgorszych intencjach. Nawet dzisiaj, jak słyszymy, że gdzieś w jakimś konflikcie, zabito żołnierzy to łatwiej nam zaakceptować taki fakt, niż kiedy dowiadujemy się, że jacyś bojówkarze zabili kobiety, dzieci czy chorych – taka informacja robi już na nas większe wrażenie. Podświadomie czujemy, że zginęli ci, którzy z definicji byli bezbronni. Takie postępowanie jest zazwyczaj umotywowane szczególną nienawiścią, czy okrucieństwem i wydaje się, że Amalekici taką szczególnie głęboką nienawiść do Izraelitów mieli.
Nienawiść Amalekitów
Pierwszy przykład, to omawiana przez nas historia. Drugi przykład mamy w słowach Bileama, który rolę Amalekitów określił tak:
„Potem ujrzał Amalekitów i wygłosił swoje proroctwo: Amalek był pierwszym z narodów, Lecz jego końcem zagłada.” (4 Mojż. 24:20)
Zauważmy, że w tym proroctwie są też wymienione inne narody, takie jak Moab (werset 17) czy Edom (werset 18). W tym kontekście należy zadać pytanie, co to znaczy, że Amalek był pierwszym z narodów? Otóż w proroctwie Bileama są wymienione narody, które – mówiąc delikatnie – są w głębokiej opozycji do narodu wybranego. I to właśnie w tym kontekście, Amalekici wyróżniają się jako pierwsi, najbardziej zajadli wrogowie Izraela. Bileam oddaje Amalekitom prym w nienawiści, ale jednocześnie przewiduje ich koniec.
Trzeci przykład ma miejsce wiele stuleci później. Otóż, ta nienawiść, była tak głęboka, że nawet kiedy Izrael rozgromił pamięć o Amalekitach, to kilka wieków później, jeden z ostatnich przedstawicieli linii królewskiej Amalekitów, pałał żądzą nienawiści do Izraelitów:
„Po tych wydarzeniach król Achaszwerosz wyróżnił znacznie Hamana, syna Hammedaty, potomka Agaga, i wywyższył go, i przyznał mu godność wyższą od innych książąt ze swego grona.; Gdy zaś sam Haman stwierdził, że Mordochaj nie klęka przed nim i pokłonu mu nie oddaje, wpadł we wściekłość, I uznawszy za rzecz uwłaczającą dla siebie podnieść rękę na samego Mordochaja, skoro ujawniono przed nim jego narodowość, szukał Haman sposobności, aby zgładzić wszystkich Żydów, którzy byli w królestwie Achaszwerosza, jako rodaków Mordochaja.” (Est. 3:1, 5-6)
Możemy uznać, że Haman, tak głęboko nienawidził Izraelitów, że Mordochaj dał tylko pretekst, do tego aby ukarać w całym królestwie wszystkich Żydów, a nie – z logicznego punktu widzenia – samego Mordochaja.
Ta niemalże genetyczna nienawiść była podyktowana wielopokoleniową nienawiścią, która z generacji na generację rosła i przybierała innych kształt, a swoje źródło mogła mieć w pochodzeniu Amalekitów:
„A Timna była nałożnicą Elifaza, syna Ezawa, i urodziła Elifazowi Amaleka. To są potomkowie Ady, żony Ezawa.” (1 Mojż. 36:12).
Ze wszystkich potomków Ezawa, to Amalek, wnuk Ezawa, urósł w siłę i wiele pokoleń później on stał się jednym z głównych spadkobierców spuścizny Ezawa. Tym samym możemy przypuszczać, że to właśnie w potomkach Amaleka, najsilniej przeżyła świadomość postępku Jakuba i nabycia pierworództwa i błogosławieństwa od ich wspólnego przodka Izaaka.
Tym samym, kiedy po kilku stuleciach nieobecności Izraelitów w Kanaanie, gdy wracali z Egiptu do Ziemi Obiecanej, Amalekici wykorzystali nadarzającą się okazję i zaatakowali. Z zaskoczenia, podstępnie i boleśnie.
Ataki złego w słabościach
Postępowanie Amalekitów jest obrazem na to w jaki sposób i kiedy my możemy być zaatakowani przez wysłanników przeciwnika. Pierwszym fundamentalnym przykładem jest kuszenie Pana Jezusa na pustyni. Jak wiemy, Jezus był 40 dni na pustyni, ale przez cały ten okres szatan go nie kusił, ale w ściśle określonym momencie:
„A gdy pościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, wówczas łaknął. I przystąpił do niego kusiciel (…)” (Mat. 4:2-3)
Po 40 dniach Jezus łaknął, a tym samym poczuł słabość i to był idealny moment, by zwieść z drogi poświęcenia. Nie wcześniej. Z ludzkiego punktu widzenia, to wszelka słabość jest tymi „uchylonymi drzwiami”, dla pytań, wątpliwości, innych myśli, czy koncepcji. To właśnie w naszych słabościach dopuszczamy inną, alternatywną opcję, podobnie jak Piotr:
„I zaczął ich pouczać o tym, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, musi być odrzucony przez starszych, arcykapłanów oraz uczonych w Piśmie i musi być zabity, a po trzech dniach zmartwychwstać. I mówił o tym otwarcie. A Piotr wziął go na stronę i począł go upominać. Lecz On odwrócił się, spojrzał na uczniów swoich i zgromił Piotra, mówiąc: Idź precz ode mnie, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boskie, tylko o tym, co ludzkie.” (Mar. 8:31-33)
To co powiedział Jezus o swojej niedalekiej przyszłości, na pewno wywarło strach i przerażenie, a i pewnie wątpliwości co do ich osobistej przyszłości. Taka słabość – jak strach – była idealnym momentem, aby w pełni „troski” o Jezusa zapewnić Go, że jest przecież alternatywa.
Musimy mieć na uwadze, że słabości i wszelkie niedomagania jakie mamy, nie są automatycznie utożsamiane z wpływem szatana. Kluczowe jest to, jak my w tych słabościach się zachowamy – poddamy się szeroko rozumianej cielesności, czy też może mocniej zaprzemy samych siebie, by przylgnąć do Pana Boga. Sam Pan powiedział Piotrowi:
„Lecz powiedział do mnie: Dosyć masz, gdy masz łaskę moją, albowiem pełnia mej mocy okazuje się w słabości. Najchętniej więc chlubić się będę słabościami, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusowa.” (2 Kor. 12:9).
Biblia Tysiąclecia oddaje to tak: „Moc bowiem w słabości się doskonali”. Rzecz nie polega na tym, by nie mieć słabości, bo przyznamy, że chociaż nie ma się czym chwalić lub usprawiedliwiać, słabości są częścią naszej codzienności. Wyzwanie jakie stoi przed poświęconym, to odpowiednio się zachować, w czasie kiedy jest nam troszkę ciężej. Musimy wtedy pamiętać, że bez względu na to jaki przeżywamy ból, jaka słabość nas przygniata, to z jednej strony Bóg na to pozwala, a z drugiej strony, ani przez chwilę nie jesteśmy pozostawieni sami sobie. Choć są siły ciemności, które chcą, aby taka myśl w nas kiełkowała.
Jak walczyć?
„Wtedy rzekł Mojżesz do Jozuego: Wybierz nam mężów i wyrusz do boju z Amalekitami. Jutro ja z laską Bożą w ręku stanę na szczycie wzgórza. Jozue uczynił tak, jak mu rozkazał Mojżesz, i wyruszył do boju z Amalekitami, a Mojżesz, Aaron i Chur weszli na szczyt wzgórza.” (2 Mojż. 17:9-10)
Zauważmy, że Izraelici nie wpadają w panikę. Zauważmy też, że Izraelici nie zwrócili się do Boga, by za nich coś zrobił. Mojżesz podszedł do sprawy na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony wyznaczył zadanie Jozuemu, aby fizycznie walczył z Amalekitami, a z drugiej sam zwrócił się do Boga, o powodzenie dla działań Jozuego. Niby nie ma w tym nic szczególnego, a jednak połączenie tych dwóch rzeczy wydaje się wyrażać właściwą postawę człowieka poświęconego.
Jozue reprezentuje tutaj nasze osobiste zaangażowanie w naszym samo ofiarowaniu się i walczeniu ze wszelkimi przeciwnościami – tak zewnętrznymi doświadczeniami jak i osobistymi słabościami. Jednak ta praca i choćby największe zaangażowanie mogą okazać się finalnie porażką, jeśli nie będzie naszego również dużego zaangażowania na poziomie duchowym, które jest reprezentowane tutaj w Mojżeszu. W tej lekcji chodzi nie o to by tylko działać, i nie o to by tylko się modlić, ale o to by zarówno się modlić i działać. Dlaczego to tak ważne? Ponieważ jeśli sami działamy, nawet w dobrej wierze, to jako niedoskonali ludzi z definicji jesteśmy spisani na porażkę. Natomiast jeśli tylko się modlimy, to uciekamy od odpowiedzialności, cały ciężar doświadczeń składamy na Boga, i wszelkie – najczęściej złe – konsekwencje naszej postawy przypisujemy Bogu. Może się to wydawać absurdalne, ale praktyka pokazuje, że jako ludzie, lubimy skrajnie definiować pewne zagadnienia.
Już dawno Salomon zauważył taki mechanizm ludzkiego postępowania:
„Jeśli Pan domu nie zbuduje, Próżno trudzą się ci, którzy go budują. Jeśli Pan nie strzeże miasta, Daremnie czuwa stróż. Daremnie wcześnie rano wstajecie, I późno się kładziecie, spożywając chleb w troskach: Wszak on i we śnie obdarza umiłowanego swego.” (Psalm 127:1-2).
Poleganie tylko na sobie, szukanie doraźnych rozwiązań, może jedynie dać krótkotrwałą stabilizację. Natomiast zwrócenie się do Boga, by nasze wysiłki pobłogosławił i odpowiednio pokierował, z jednej strony gwarantuje pomyślność w doświadczeniach jakie przechodzimy, a z drugiej kształtuje odpowiednio nasze postawy nowego „ja”. Ten dualizm Salomon zauważył i wielokrotnie o nim wspominał, przestrzegając przed niewłaściwym stawianiem akcentów:
„Wszystkie drogi człowieka wydają mu się czyste, lecz Pan bada duchy. Powierz Panu swoje sprawy, a wtedy ziszczą się twoje zamysły.” (Przyp. 16:2-3)
podejście Izraelitów do problemu Amalekitów pokazuje nam, jaka powinna być nasza postawa w doświadczeniach, które na nas przychodzą – powinniśmy ujarzmiać ciało, powstrzymywać się, zapierać, by przetrwać doświadczenia, ale jednocześnie powinniśmy prosić Boga nie o to by zabrał doświadczenia(!), ale o to by pomógł nam przez nie przejść zwycięsko.
Jozue – nasze zaangażowanie
Wielu chrześcijan, bardzo silnie akcentuje wersety, które mówią o łasce zbawienia, zmieniając ich znaczenie. Zbawienie, darmo, z łaski odmieniane przez wszystkie przypadki i poparte wersetami, powoduje, że cały ciężar zbawienia ludzkości jest po stronie Boga, a nie człowieka. W takich sytuacjach, często można usłyszeć coś w stylu: „to Bóg zmienił moje serce”. Zwróćmy uwagę! Nie: „ja z Bożą pomocą…”, ale tylko Bóg – a jeśli jestem obecnie grzeszny i mam słabości, to przez Boga, bo mnie nie uwolnił. W swojej konstrukcji, takie myślenie jest absurdalne. To prawda, że Bóg dał nam zbawienie z łaski, darmo i to prawda, że na nie nie zasługujemy. Ale ten dar to jedynie stworzenie odpowiednich warunków podczas naszej wędrówki, aby wypracowywać swoje charaktery. I to jest nasze zadanie i nasza odpowiedzialność, o czym uczy apostoł Piotr:
„Boska jego moc obdarowała nas wszystkim, co jest potrzebne do życia i pobożności, przez poznanie tego, który nas powołał przez własną chwałę i cnotę, Przez które darowane nam zostały drogie i największe obietnice, abyście przez nie stali się uczestnikami boskiej natury, uniknąwszy skażenia, jakie na tym świecie pociąga za sobą pożądliwość. I właśnie dlatego dołóżcie wszelkich starań i uzupełniajcie waszą wiarę cnotą, cnotę poznaniem, Poznanie powściągliwością, powściągliwość wytrwaniem, wytrwanie pobożnością, Pobożność braterstwem, braterstwo miłością. Jeśli je bowiem posiadacie i one się pomnażają, to nie dopuszczą do tego, abyście byli bezczynni i bezużyteczni w poznaniu Pana naszego Jezusa Chrystusa. Kto zaś ich nie ma, ten jest ślepy, krótkowzroczny i zapomniał, że został oczyszczony z dawniejszych swoich grzechów. Dlatego, bracia, tym bardziej dołóżcie starań, aby swoje powołanie i wybranie umocnić; czyniąc to bowiem, nigdy się nie potkniecie. W ten sposób będziecie mieli szeroko otwarte wejście do wiekuistego Królestwa Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa.” (2 Piotra 1:3-11)
Jak widać, apostoł Piotr z jednej strony mówi o darach jakie mamy od Ojca, a z drugiej mówi o przymiotach charakteru, które musimy wypracować, aby umocnić swoje zbawienie.
Należy też zauważyć, że powyższe nie jest incydentem czy pojedynczym faktem, ale długotrwałym procesem, który trwa tyle, ile wędrówka do duchowego Kanaanu. I o ile akcentujemy poszczególne przymioty Nowego Stworzenia jakie mamy wypracowywać, o tyle czasami nam umyka, że te przymioty są w Piśmie Świętym przedstawiane w stanie czynnym. Dla przykładu, wiemy, że mamy się modlić, jednak nasze podejście do modlitwy nie może być przypadkowe:
„W modlitwie bądźcie wytrwali i czujni z dziękczynieniem” (Kol. 4:2)
Wytrwałość w modlitwie, to nie częstotliwość modlitw – to są dwa różne zagadnienia. Wytrwałość w modlitwie to cecha, która powoduje, że mimo przeciwności, mimo braku spodziewanych efektów regularnie przedkładamy sprawę przed Bogiem i prosimy o prowadzenie według Jego woli. Ile razy zdarzy się nam, że już nie chce się nam o coś modlić, że tracimy zapał, czy wręcz może i nadzieję! A Apostoł mówi – mimo wszystko wytrwaj.
Ten „czynny” stan naszych serc powinien dotyczyć wielu obszarów naszego duchowego życia:
„Czuwajcie, trwajcie w wierze, bądźcie mężni, bądźcie mocni.” (1 Kor. 16:13)
I tak możemy pewnym czynnościom nadać status bierny, a innym czynny i to tego trwania w Panu zachęca wielokrotnie Paweł, a i sam Pan Jezus dobitnie to podkreślił:
„Ja jestem krzewem winnym, wy jesteście latoroślami. Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten wydaje wiele owocu; bo beze mnie nic uczynić nie możecie. Kto nie trwa we mnie, ten zostaje wyrzucony precz jak zeschnięta latorośl; takie zbierają i wrzucają w ogień, gdzie spłoną.” (Jan 15:5-6).
Jozue czynnie i aktywnie walczył z Amalekitami. Nie inaczej będzie z nami. Nie możemy domniemywać, że kibicowaniem coś osiągniemy, bądź że inni zrobią coś za nas. Jeśli chcemy osiągnąć zbawienie, to musimy wykorzystać indywidualnie przysługującą nam szansę i czynnie wypełniać prawo Boże, by wypracowywać przymioty Nowego Stworzenia.
Mojżesz – nasze modlitwy
Kiedy mówimy o naszym osobistym zaangażowaniu, nie mamy na myśli polegania na ciele, ale naszą świadomość tego, że na nas spoczywa pewien rodzaj odpowiedzialności. Tylko nie wolno nam zapominać, że Bóg w swojej łaskawości, widząc nasze wysiłki, jest gotów nas wspierać na każdym kroku:
„Podobnie i Duch wspiera nas w niemocy naszej; nie wiemy bowiem, o co się modlić, jak należy, ale sam Duch wstawia się za nami w niewysłowionych westchnieniach.” (Rzym. 8:26).
Mając takie zapewnienie, że Duch wspiera nas w niemocy naszej, tym bardziej odważnie możemy stawiać kroki i kiedy będzie kryzys – a z pewnością będzie – z niemalże pewnością mamy podstawy, aby modlić się i prosić o wsparcie. Musimy jednak pamiętać o pewnej kolejności naszych działań. Jozue nie miał swojej strategii, ale wykonywał polecenie Mojżesza. I my podobnie, w modlitwie powinniśmy prosić o instrukcje, o objawienie woli i tym samym o nią zabiegać i wdrażać, bo tylko wtedy możemy liczyć na Bożą przychylność:
„Taka zaś jest ufność, jaką mamy do niego, iż jeżeli prosimy o coś według jego woli, wysłuchuje nas.” (1 Jana 5:14)
Nasze prośby i modlitwy jakie mamy stale zanosić, nie mają spowodować, że nasze poświęcone życie będzie bezproblemowe, ale będzie zwycięskie. W praktyce oznacza to, że gdy przyjdą doświadczenia, dzięki łasce Bożej, będziemy wiedzieć co i jak mamy robić:
„Przystąpmy tedy z ufną odwagą do tronu łaski, abyśmy dostąpili miłosierdzia i znaleźli łaskę ku pomocy w stosownej porze.” (Hebr. 4:16).
I to jest dość ważny akcent w naszych nadziejach pokładanych w Bożych obietnicach. Ich realizacja jest pewna, ale musi przyjść odpowiedni moment:
„Oczy wszystkich w tobie nadzieję mają, A Ty im dajesz pokarm ich we właściwym czasie.” (Psalm 145:15)
Mamy zatem pewność, że mimo braku natychmiastowej odpowiedzi, Bóg z pewnością wysłuchuje nasze modlitwy, o ile szukamy w modlitwach Bożej woli, a nie własnej:
„Ty wysłuchujesz modlitwy, Do ciebie przychodzi wszelki człowiek” (Psalm 65:3).
Tym samym, jeżeli nie wiemy jak pokonać naszego Amalekitę, to możemy próbować walczyć z nim na swój sposób lub prosić Boga o wyrozumienie, jak wytrwać w doświadczeniach:
„A jeśli komu z was brak mądrości, niech prosi Boga, który wszystkich obdarza chętnie i bez wypominania, a będzie mu dana.” (Jak. 1:5)
Aaron i Chur – nasz zbór
Wszystkie powyższe przykłady akcentują nasz czynny stan: działania i modlitw. To jest bardzo ważne, aby podkreślać znaczenie „trwania” i „wytrwałości”. Kiedy Mojżesz wysłał Jozuego do boju, on sam czynnie wspierał jego działania w modlitwie:
„Dopóki Mojżesz trzymał swoje ręce podniesione do góry, miał przewagę Izrael, a gdy opuszczał ręce, mieli przewagę Amalekici.” (2 Mojż. 17:11)
Utwierdza nas to w przekonaniu, że w naszym rozwoju duchowym nie możemy ani na chwile zrobić sobie przerwę. Musimy cały czas być czujni, ponieważ wystarczy jedna chwila nieuwagi, i damy naszemu przeciwnikowi sposobność do zadania ciosu.
Jednak modlitwa jaką zanosił Mojżesz uświadamia nam jeszcze jeden bardzo ważny problem:
„Lecz ręce Mojżesza zdrętwiały. Wzięli więc kamień i podłożyli pod niego, i usiadł na nim; Aaron zaś i Chur podpierali jego ręce, jeden z tej, drugi z tamtej strony. I tak ręce jego były stale podniesione aż do zachodu słońca.” (2 Mojż. 17:12)
Jesteśmy świadomi, że ze względu na zmęczenie, czy wiek Mojżesza albo ze względu na długość trwania bitwy, nie było jakiejkolwiek taryfy ulgowej dla Mojżesza. Bez względu na okoliczności czy słabości, ręce musiały być bezwzględnie podniesione do góry. Mimo to, osobista słabość czasami jest silniejsza i w samotności może się okazać, że nie daliśmy rady. Gdzieś pojawiło się zmęczenie, gdzieś niedomagamy, o czymś zapomnieliśmy. Z pewnością Mojżesz, gdyby był sam na tej górze, to Izraelici by przegrali, ponieważ nie byłby wstanie cały dzień trzymać rąk w górze.
Tutaj, widzimy znaczenie osobistej pomocy w postaci Aarona i Chura. Jest to wspaniały obraz na naszych braci i siostry, którzy są nieocenioną pomocą w realizacji naszego poświęcenia. Pan Jezus podkreślił znaczenie duchowej społeczności i konsekwencji uczestniczenia w niej:
„Albowiem gdzie są dwaj lub trzej zgromadzeni w imię moje, tam jestem pośród nich.” (Mat. 18:20).
Tym samym, nie można liczyć na pewne błogosławieństwa gdy jest się samemu. Samotność, w tym wypadku powoduje, że zbawienie nadal jest osiągalne, ale jest o wiele trudniejsze.
Rola zboru jest tutaj nieodzowna. Tylko dzięki społeczności następują takie zjawiska jak wzajemne pocieszenie, czy zrozumienie w doświadczeniach, a wkład każdego zborownika jest czasami nawet nieświadomym podtrzymaniem rąk w modlitwie. Należy tym samym pamiętać, że przychodząc do zboru nie możemy być nastawieni tylko na branie, ale też na dawanie:
„Cóż tedy, bracia? Gdy się schodzicie, jeden z was służy psalmem, inny nauką, inny objawieniem, inny językami, inny ich wykładem; wszystko to niech będzie ku zbudowaniu.” (1 Kor. 14:26)
Efekt końcowy jakim jest zbudowanie, nie jest dobrym samopoczuciem. Zbudowanie ma wymiar duchowy i jest to wpływ Ducha na nasze serce, poprzez dodanie nam sił do wytrwania, być może w długo trwających doświadczeniach.
Boża opieka
Zwycięstwo nad Amalekitami nie było zasługą Jozuego, ale Boga, który dzięki modlitwie Mojżesza, wspierał go w walce. Ta relacja przyczynowo-skutkowa jest bardzo ważna. Mojżesz o tym wiedział i oddał Bogu należytą chwałę:
„Potem zbudował Mojżesz ołtarz i nazwał go: Pan sztandarem moim!” (2 Mojż. 17:15)
Warto wspomnieć, że kiedy skończy się doświadczenie i przejdziemy zwycięsko próbę, musimy pamiętać, kto jest Garncarzem, a kto gliną.
Historia walki z Amalekitami pokazuje nam pewną konstrukcję – nasze działanie, osobiste zaangażowanie, wytrwanie w modlitwie i wreszcie wsparcie zboru. Czy któryś z tych elementów jest kluczowy? Tym samym, czy któryś z tych elementów można pominąć? Izraelici pokonali Amalekitów, ponieważ wszystko było na swoim miejscu, odpowiednio zaakcentowane.
Wędrując zatem do Kanaanu i spotykając na swej drodze liczne przeciwności, różnorakiej natury, pamiętajmy że nie o doświadczenie tutaj chodzi, ale o to, jak my w tym doświadczeniu się zachowamy. Czy zwątpimy, czy też z wiarą i pewnością staniemy do walki, “Ażeby wypróbowana wiara wasza okazała się cenniejsza niż znikome złoto, w ogniu wypróbowane, ku chwale i czci, i sławie, gdy się objawi Jezus Chrystus.” (1 Piotra 1:7)